18 października 2013

Wielkoduszność czy piękno słowa, czyli kto jest bardziej przekonujący?




     Ostatnie zajęcia z teorii literatury skłoniły mnie do pewnych refleksji, którymi pragnę się podzielić. Zaczęło się od próby wyjaśnienia pojęcia retoryka. Pokrótce można powiedzieć, że jest to sztuka skutecznego przemawiania, polegająca na posługiwaniu się specyficznymi wypowiedziami w celu przekonania innych do swojego zdania, wiąże się także z logicznym myśleniem. Horacy twierdził, że w literaturze konieczne jest trzymanie się zasad, naśladowanie istniejących już norm literackich, nie jest istotne natchnienie, a umiejętność wykorzystania zdobytej wiedzy. Pseudo Longinos z kolei uważał, że wzniosłość nie wynika z możności pięknego wysławiania się (co za tym idzie - stosowania ścisłych zasad w trakcie przemowy), lecz ze wzniosłości myśli, z wielkoduszności człowieka, który przemawia. Zatem...

     Czym jest wielkoduszność? Kogo można nazwać człowiekiem wielkodusznym? Jeśli zapyta się o to słownik, odpowie, że człowiek wielkoduszny to człowiek odznaczający się wielkimi zaletami ducha, szlachetnością, wyrozumiałością. Można z tego wywnioskować, że przemowa takiego człowieka nie powinna być motywowana własnym interesem, lecz ewentualnymi korzyściami, które mogłaby przynieść dla słuchaczy. Czy człowiek, który bardzo mocno w coś wierzy i chce, aby inni też w to uwierzyli, bo dzięki temu byliby "lepsi", mimo że posługuje się prostym językiem, jest bardziej przekonujący od człowieka, który mówi ładnie, używa pięknych konstrukcji zdaniowych, lecz nie ma pewności co do prawdziwości jego słów? Czy łatwiej jest nam uwierzyć w to, co zostało powiedziane prosto, czy w to, co zostało barwnie przedstawione?

     Biorę do ręki książkę i lubię, jak jest ładnie napisana. Może opisywać cokolwiek, chociażby coś tak prozaicznego jak wypróżnianie się (chociaż nie zdarzyło mi się jeszcze o tym czytać), jednak kiedy słowa naszpikowane są metaforami, język "unosi się", trzeba czytać powoli, aby zrozumieć, aby dokładnie sobie wszystko wyobrazić, aby żaden szczegół nie umknął uwadze, to ja to biorę. W ogóle nie pociągają mnie powieści, których istotą jest fabuła, akcja, postacie, a język i styl jest bardzo prosty, czyta się "szybko i łatwo", uwaga skupiona jest głównie na tym, co jest opisane, a nie na tym, jak to jest opisane. No jakoś po prostu nie, nie chcę. Takie to ja mogę czytać poradniki albo coś, co ma charakter naukowy, kiedy faktycznie bardzo interesuje mnie to, o czym jest dana pozycja i chcę to jak najlepiej zrozumieć. T. Colin Campbell jest przykładem osoby, która mówi wprost, mówi to, w co wierzy i dla mnie bynajmniej jest to bardziej przekonujące niż używanie naukowego żargonu przypisanego naukowcom. Jezus też mawiał prosto (z tego, co jest nam wiadome). To, jak został rozumiany przez różnych ludzi to inna sprawa. Inną sprawą jest też to, jak "piękne" interpretacje zostały przypisane jego słowom i jak "pięknie" są one teraz wymieniane między ludźmi. W środowisku politycznym też można spotkać wiele "pięknych" słów, a ich wiarygodność jest niejednokrotnie poddawana w wątpliwość, mimo to wciąż są ci, którzy w nie wierzą. Czy jesteśmy świadomi tego, w co wierzymy? Czy potrafimy dostrzec, że zdarza nam się wierzyć w formę, a nie treść?

     Sądzę, że ludzie mogą odbierać słowa na różnych płaszczyznach. Między innymi na płaszczyźnie emocjonalnej, intuicyjnej oraz zdroworozsądkowej. Przemowy Pani Michelle Obama'y z pewnością oddziałują na emocje. Gdy człowiek utożsamia się z tym, co jest do niego mówione, odczuwa swoistą więź między sobą, a czyimiś słowami i jednocześnie osobą, która te słowa wymawia. To wytwarzanie więzi jest jednak jedną z technik do wyuczenia, tego się da nauczyć, to niekoniecznie jest w każdej mowie naturalne. Gdy spotkamy kogoś, kto powie np: nie powinniśmy zabijać zwierząt i wyrządzać im cierpienia, one są istotami czującymi, zupełnie tak, jak ludzie. Jaka będzie nasza pierwsza reakcja? Intuicyjna, czy zdroworozsądkowa? Na początku zapewne słowa, które usłyszeliśmy zostaną przepuszczone przez sitko naszej pamięci, naszej wiedzy, którą posiadamy w momencie, kiedy one do nas docierają. One są istotami czującymi, zupełnie tak, jak ludzie. Przypominamy sobie nasze osobiste doświadczenia ze zwierzętami, przypominamy sobie lekcje biologii? No tak, zgadza się. Są istotami czującymi, prawda? Przypuśćmy, że ktoś później doda: Dlatego też nie powinniśmy zabijać nawet świń, krów i kurczaków. Jak to? Chwila. Po pierwsze: poczuliście magię słowa nawet? Po drugie: zdrowy rozsądek. Znów odzywa się nasza pamięć i nasze doświadczenie. Byliśmy dziećmi, jedliśmy świnie, krowy i kurczaki. I nasi rodzice też. I nasze rodzeństwo. I sąsiedzi. I znajomi. Więc dlaczego mielibyśmy przestać? Jakieś dowody? Potwierdzenie naukowe? Badania? To przecież niedorzeczne. No właśnie... Czy jesteśmy w stanie zauważyć, kiedy przestajemy wierzyć w czyjąś wielkoduszność i bardziej istotne są dla nas zasady, którymi ktoś powinien się posługiwać, gdy do nas mówi? Związki przyczynowo-skutkowe, argumenty, traktowanie nas "poważnie". Włączamy kolorowe pudło, widzimy człowieka wpychającego do ust wielkiego hamburgera, słyszymy o pysznym, świeżym i soczystym mięsie, słyszymy jak chrupie między zębami i jesteśmy kupieni. I nie liczy się już wielkoduszność tego, kto przekazuję tę informację. Nie liczy się już, czy ktoś chciał uczynić świat lepszym poprzez udostępnienie nam tej audio-wizualizacji, czy po prostu pogrubić własny portfel. Forma wygrała nad treścią. Przynajmniej w większości przypadków.

     Czy da się połączyć wielkoduszność z piękną formą? Czy nie straci ona wtedy na swej prawdziwości? A może zyska? Z żadnego etapu mojej edukacji nie potrafię sobie przypomnieć chwili, w której nauczyciel powiedziałby nam, abyśmy napisali to, w co wierzymy. Tak po prostu. Nawet przy zachowaniu standardów. No nie pamiętam. Może dlatego, że czegoś takiego nie było? Reguły odnośnie pisania zawsze musiały być przestrzegane, jeśli chciało się otrzymać wysoki stopień. A to, o czym się pisało i z czego to płynęło, było mniej istotne. Ważne, żeby było ładnie napisane. Czy płynęło z dobroci serca, z czystego, otwartego umysłu, ze zrozumienia i wyrozumiałości? Nieważne.

     Co na koniec? Chciałabym zawsze czuć, że mogę wierzyć w to, co mówią inni. Nieważne jak pięknie, czy jak brzydko, byleby prawdziwie. Nie na podstawie nieistniejącej prawdy obiektywnej, lecz prawdy wydostającej się ze środka, wylewającej się na zewnątrz ogromnym, ciepłym strumieniem.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz